Przypominam, że jest to blog charytatywny, dedykowany dzielnej i pięknej Paulinie Pruskiej walczącej z nowotworem.


niedziela, 26 lipca 2009

NIEDZIELA.

Na Polską szaleją duszne burze, a potem słońce pali i w złych ludzi znowu walą pioruny. Niemniej zarządzam niedzielę Wszędzie. Na polskiej wsi, przez terytoria warszawskiego Żolka, aż po Kalifornię.

Pisałem wczoraj, że jadąc do miasta spotkałem dwa konie zakumplowane. Oto one.

Taki widok mnie pięknie nastraja, kiedy jadę w miasto na awantury. Jestem spokojny jak Budda. Czasem tylko łyk prozacu, ale niewielki.

Koni w tej stadnince jest więcej, myślę, że około 10-ciu. W zeszłym roku grasowały świeże źrebaki, które dostały ode mnie ksywę Mini Morrisy. Zawsze tu zwalniam i przyglądam się tym koniom. W największym nawet wkurwieniu dają źdźbło melancholii. Kiedyś nawet z nimi rozmawiałem, serio. Pamiętajcie, każdy koń jest Mister Ed (sprawdzić w wikipedii, film "Koń który mówi"). Patent polega na tym, żeby konia nie zmuszać do nawijki ludzkiej, lecz samemu szawrgotać biegle po końsku.

W życiu tylko raz jechałem na koniu i było mi go strasznie żal.

* * *

W Los Angeles nie ma burz, ale ziemia drży codziennie. Niekiedy ludzie spierdalają ze sklepów w adidasach i szpilkach, czasem kładą się na chodnikach albo wskakują pod biurka. Codzienność. Żadnego w związku z tym strachu. Jakby u nas spotkać nażelowanego człowieka rasy Radio Zet. Ale słońce ich trzyma przy życiu najbardziej.

Gdyby nie słońce - nie byłoby przemysłu filmowego. Poza mrocznymi filmami Kazimierza Kutza ze Śląska. Hollywood by zdechł w cieniu i szarudze. Pewnie takie miasteczko powstałoby w Arizonie (ciut gorąco) albo na Sycylii (ciut z glutem ze strachu). W LA dzięki bogowi słońca Ra można kręcić cały rok. Na miejscu jest wszystko od gór, przez pustynie, sekwoje i buńczucznie warczące miasto, po ocean, rekiny i pełen wachlarz biało-, żółto, czerwono- i czarnoskórych ludzi.

Iza, dziewczyna Dawida, aktorka i producentka filmowa, jest świeżo po swoim debiucie w tamtejszym teatrze. Poważny wyczyn, bo przebywa tam skubana zaledwie od kilku miesięcy. Ponoć duże oklaski, więc ode mnie też! :). Uczy się w szkole Lee Strasberga, o której gderała od kiedy ją znam, czyli już ze 3 lata. Teraz jest równieśniczką naszej P., pisze mi w esie, że po przeczytaniu strony Pasuli się załamała, bo życie jej wyszło dziwne na linii życia, ale na szczęście teraz dostaje ostry wycisk. To nie jest szkoła dla załogi z "M jak miłość".

Pewnego typowego dnia Iza i Dawid poszli z fotomaupką pod słynny Chiński Teatr Graumana, gdzie można wpaść do dołka w betonie (to zawsze mogą być ślady stóp Shaqa O'Neala, kiedy grał w Lakers) - i tam w sanktuarium archeologii hollywodzkiej specjalnie dla Pauliny nakręcili filmik. Z największymi gwiazdami w historii kina w rolach głównych. Oto on. O spełnianiu marzeń.

Dziś niedziela, dzień spokoju. Żadnych esemesów, maili, afer, interesów. Cisza.
Siedzę na poddaszu, oglądam film "It Might Get Loud". Na ekranie Jack White (White Stripes), The Egde (U2) i Jimmy Page (Led Zeppelin) opowiadają o życiu, swoich gitarach, o muzyce, gitarze jako filozofii, jak do czego dochodzili, skąd się wzięli. Grają sobie, mówią różne prawdy mi bliskie, White pięcioma uderzeniami młotka konstruuje prowizoryczny instrument z deski i butelki po coca coli... Cudny film. Wielki w nim szacunek dla muzyki, dla ludzi którzy ją tworzą. W Polsce zjawisko nieobecne. Tu muzycy zostali obsikani, sprowadzeni do parteru (ci co się dali), grają jak na weselach rzeczy od nich wymagane. Lada moment nasi artyści będą na kolejnym festiwalu, wszyscy ubrani w jednakowo błyszczące garnitury z identycznej tkaniny. Trand ich karmi i dławi.

Wszystkich pierdolonych matołów od krytyki posadziłbym na tym seansie w kinie jak na obowiązkowych rekolekcjach, żeby przynajmniej śladowo skojarzyli o co tej muzyce drepcze. Czym się kierujemy. Co nas nurtuje. Że to nie jest złocony baton, który nam z tyłu wypada bez powodu. Tu-tu-tu....

* * *
I nagle esemes.
Zerkam.
Gusia przysyła mi z ogrodu takie coś.To jej nowa pasja.
Codziennie fotografuje komórą coś nowego. Za kilka dni okażę wam wędrówkę ślimaka, niezwykła zupełnie, facet z zawijasem wspina się na chiński mur krawężnika. Nabrałem dla niego szacunku.
Dla Gusi mam szacun coraz większy, od 22 lat, każdego dnia. Love, big love.

Kończę letargowe pisanie dzisiejszej dawki blożkowej.
Ups kolejny esemes.

Text: Trwalo to chwile zanim ochlonelam po tym jak zobaczylam ten ogrom piekna i cudownosci;to,co sle to zaledwie namiastka-teraz juz wiem,ze podobne miejsca istnieja naprawde! Wielkie pozdrowienia z Portugalii:-D
I fotka ta po prawej.
Taka niedziela to proszę uprzejmie :) To Monika, moja kapeluszniczka. Baluje na wakacjach.

Ups...
Jeszcze jeden es.
przesle zdjecie mms.
cau
mo


Dobranoc.

I jeszcze jeden es...

Z.

Pamiętajcie, że ten blog jest dla Pauliny, by jej pomóc.

Kliknij tu i dowiedz się dlaczego ten blog powstał.
A potem wsyp parę grosików na to konto:
96 2130 0004 2001 0299 9993 0007
Fundacja Świętego Mikołaja
ul. Przesmyckiego 40, 05-500 Piaseczno
Dopisek: "Na leczenie i rehabilitację Pauliny Pruskiej"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz